Ratownik medyczny: jesteś jak niechciany owoc [wywiad]

30 listopada 2020, Ochrona zdrowia oraz Ratownictwo, Komentarze (0)

COVID-19 w systemie ratownictwa medycznego w Polsce jak i całej ochronie zdrowia zmienił wiele. W poniższym wywiadzie, pierwszym na blogu od bardzo dawna, rozmawiam z ratownikiem medycznym z wieloletnim stażem zawodowym. Podziwiam go za spokój, jaki z niego bije, kiedy odpowiada na moje pytania.

Ja, na jego miejscu – jestem przekonany, nie potrafiłbym tak stonowanie opowiadać o swojej pracy w trakcie pandemii. O tym, jak niewydolna jest podstawowa opieka zdrowotna, jak długo trzeba czekać na przekazanie pacjenta…Ale każdy z nas jest inny, i to też już na wstępie pragnę podkreślić. Możemy robić to samo ale całkowicie inaczej reagować na spotykające nas sytuacje czy otaczającą codzienność.

Pandemia zmieniła wiele, jednak pewne rzeczy w pracy ratowników medycznych pozostają niezmienne. Kiedy z moim Rozmówcą spotkaliśmy się ponad miesiąc temu (co też warto wziąć pod uwagę – sytuacja ochrony zdrowia przez kilka tygodni się zmieniła) zadałem mu, jeszcze przed właściwą rozmową, jedno pytanie na przywitanie: „co robiłeś przez ostatnie 3 dni?” Po chwili zastanowienia i być może kalkulacji w głowie odpowiedział „od wczoraj odpoczywam, wcześniej byłem 36 godzin w pracy ciągiem”

Zapraszam do lektury!

Jak w czasach pandemii wygląda praca w zespole ratownictwa medycznego w Twoim mieście?

Należałoby zacząć od porównania do czego wcześniej jeździliśmy a do czego jeździmy teraz. Nigdy nie wyglądało to tak, jak powinno wyglądać.

Masz na myśli profil pacjentów i to, że nie byli to pacjenci typowo „ratunkowi”?

Owszem, byli, po części. Natomiast w dużej części pracowaliśmy za podstawową opiekę zdrowotną z tym, że teraz to wygląda jeszcze słabiej. Z racji pandemii, nie piętnując nikogo, pacjenci mają dużo bardziej utrudniony kontakt z POZ. A pogotowie jest jedyną instytucją, gdzie jak człowiek zadzwoni, to się dodzwoni.

Po drugie, jak już się uda dodzwonić, to jest szansa, że ktokolwiek przyjedzie człowieka zobaczyć, zbadać, chociażby z tego względu, że udało mu się dodzwonić.

Patrząc z tej perspektywy, jest gorzej niż było?

Po części tak. Bo nawet Ci, którzy mają chęć, sami z siebie kontaktu z lekarzem, i nie chodzi wcale o wypisywanie recept, bo takie sytuacje też się zdarzają, ale chcą dowiedzieć się co robić dalej ze swoim stanem zdrowia, nie mają możliwości kontaktu ze swoim lekarzem. Albo telefon jest ciągle zajęty, a jak nie, to nikt nie odbiera. A bywa też tak, że jak już uda się połączyć, to lekarz mówi otwarcie, po zebraniu wywiadu, ale bez badania „wie pan, ja nie jestem w stanie nic stwierdzić, niech pan dzwoni po pogotowie”.

Rozumiem, bo takie sytuacje znam i już sprzed wielu lat, choć jak rozumiem, teraz dla wszystkich, i pacjentów, i medyków, sytuacja jest trudna jak nigdy.
Jak jednak dla Was, jako ratowników, codzienna praca różni się od tej sprzed pandemii?

Wyjazdów zawsze było dużo, teraz bynajmniej nie jest mniej. Ludzie nie mogą teraz uzyskać pomocy medycznej, więc jak nigdy dzwonią po pogotowie. Wcześniej pacjent dzwoniąc do lekarza otrzymywał przeróżną pomoc, obecnie, jeśli lekarz słyszy przez telefon, że pacjent ma gorączkę lub duszność, nie drąży dalej tematu, tylko zaleca wezwać pogotowie. Na tym temat się kończy. A na świecie COVID nie jest jedyną chorobą. A w obecnych zaleceniach jest dziura, co, kto i jak ma robić. Choć ponoć jest to jasno napisane – kwestia tego kto to i jak interpretuje.

Czym się jeszcze różni praca teraz? Tym, że stoimy po X godzin na SOR (Szpitalny Oddział Ratunkowy – przyp. autor), zasadnie lub nie, nie mi to oceniać. Stoimy i czekamy.

Do tego zaraz jeszcze wrócimy. Czy poza wyjazdami do pacjentów wymagających codziennej opieki lekarskiej, a nie „pogotowiarskiej”, są jeszcze jakieś inne różnice?

Poza tym, że wyjazdów jest multum, często zjedzenie czegokolwiek, napicie się, w cywilizowanych warunkach, wymaga cudu. Ja tutaj nie mówię o gotowaniu…Niejednokrotnie masz perspektywę, że jeśli nie zjesz lub nie napijesz się czegoś w SOR, to twój zjazd na stację graniczy z cudem.

Czyli jeśli nie zjesz w szpitalu to…

Możesz nie zjeść nic przez cały dyżur.

Media o tym mówią, o czym wspomniałeś: oczekiwanie. Jak wygląda teraz w Twoim mieście oczekiwanie zespołu karetki na przekazanie pacjenta?

Karetki zawsze czekały i czekać będą. Zazwyczaj w dużych miastach jest niewystarczająca liczba miejsc w stosunku do osób oczekujących na przyjęcie. System obecnie jest bardzo niewydolny i bardzo niesprecyzowany. My np. jeździmy do rzeczy, do których niekoniecznie powinniśmy jeździć. My nie zastąpimy nigdy POZ, lekarza pierwszego kontaktu.
A zdarzają się przypadki kiedy lekarz sam instruuje – jak wezwać karetkę.

Pacjenci czasami jeżdżą do szpitala, bo pewne aspekty ich pomocy wymagają innego działania niż ratownicy mogą im zaproponować. Które wykracza poza ich uprawnienia, bo nam wszystkiego zrobić nie wolno. A czasem też, bo wymagają pomocy wykraczającej poza zakres wiedzy ratowników a znajdujący się w kompetencjach lekarzy.

W czasie pandemii, jakkolwiek tego by kto nie oceniał, bo są i tacy, którzy w to nie wierzą i próbują w ten sposób dość dużo usprawiedliwić czy narzucić.

Sytuacja teraz jest jednak patowa. Problem leży też w ochronie prawnej. Zostawiając pacjenta w domu to ty podejmujesz decyzję, że na ten moment nic mu nie zagraża, dajesz zalecenia kontaktu z lekarzem. Jeśli jednak coś się stanie w czasie od interwencji karetki do momentu kontaktu z lekarzem, to za pacjenta odpowiadasz „Ty”. Bo „Ty” jako ostatni się nim zajmowałeś. A lekarz zlecając kontakt z pogotowiem ma przecież czyste ręce.

Czyli nawet jak to było dzień czy dwa temu to Ty możesz być pociągnięty do ew. odpowiedzialności?

Tak, bo ty pacjenta ostatni widziałeś – wiem, zdania co do tego są mocno podzielone. A ci mają utrudniony lub niemożliwy dostęp do lekarza. A do tego teraz dochodzą pacjenci covidowi, których nie zawsze wiadomo, gdzie przetransportować, do którego szpitala. SOR na okrągło się otwierają i zamykają. Musisz myśleć, czy pacjent, którego wieziesz ma COVID-19, podejrzenie czy też nie. I to też może się przełożyć na czas oczekiwania.

W tym momencie na tą samą liczbę SOR, które były, są przewidziane wyznaczone miejsca izolacji. Jeśli więc przywozisz pacjenta w takie miejsce, oczekujesz aż zwolni się miejsce izolacji, bo pacjent jest podejrzany o nosicielstwo COVID-19.

Dochodzi do tego, że czasem stoimy dwie godziny, czasem trzy, a czasem słyszysz, że wszystkie izolatki są zajęte a zespół czeka na wyniki pacjentów. Słyszysz więc, że będziesz czekać z pacjentem pod SOR 4-5 godzin. Do tego musisz doliczyć 2-3 godziny na odkażanie.

Zapytam jeszcze raz, bo nie dowierzam. Przyjeżdżasz z pacjentem do szpitala, który potrzebuje pomocy medycznej i słyszysz, że ile będziecie czekać?

Czasem jest 5, czasem jest 3, a czasem dopóki się miejsce nie zwolni. Po prostu czekasz i czekasz.

Jaki znasz najdłuższy czas oczekiwania karetki w Twoim mieście pod szpitalem?

Nie wdając się w szczegóły…ponad 10 godzin.

Sam najdłużej czekałem 4 godziny.

Ale to nie jest koniec wyjazdu. Licząc z czasem dojazdu do miejsca wezwania, udzieleniem pomocy medycznej, transportem do SOR, tam oczekiwaniem 4 godziny, odkażaniem…

To cały wyjazd trwał?

Trwał ponad 7 godzin.

Czyli na oko ponad pół dyżuru.

Pojawiły się zarzuty, że medycy się nie starają. Czy to może być np. winą pracowników szpitali, że karetki czekają pod SORami?

To chyba nie do mnie pytanie, bo ja na SOR nie pracuję. Nie mogę oceniać pracy koleżanek i kolegów.

Ale spotkałeś się z jakąś niechęcią ze strony personelu, by pacjenta przejąć?

W tym momencie jest taki natłok pracy, natłok „zwykłych” pacjentów, chociażby przez dysfunkcję POZ, z racji tej sytuacji, wszyscy mają serdecznie dość. I to nie chodzi o niechęć personelu, wszyscy zaczynają mieć serdecznie dość. Tego, że ewoluowała sytuacja jak i sam system ochrony zdrowia, jednak nie we właściwą stronę. Nie dołożono personelu za to zwiększono liczbę obowiązków. Zwiększono liczbę procedur, co jest logiczne, bo tego wymaga sytuacja.

Natomiast za rozwiązaniami teoretycznymi powinny iść rozwiązania techniczne. Jeśli dokładamy obowiązków, to trzeba zapewnić np. do SOR lub izolatki dodatkową obsadę. To jest niezbędne, by dotychczasowe części SOR, jak internistyczna czy chirurgiczna, mogły dalej funkcjonować jak dawniej.

Kolejną rzeczą niezrozumiałą jest jedna praktyka. Skoro wiadomo, że karetka będzie czekać w SOR wiele godzin, 4 czy 5, to dlaczego nikt nie może temu pacjentowi podejrzanemu o COVID-19 już na „dzień dobry” zrobić wymazu? Przed przekazaniem do szpitala?
Skoro karetka będzie czekać i tak, to warto ten czas wykorzystać i zrobić wymaz najwcześniej, jak to możliwe. Choć ostatnio część SOR-ów robi testy kasetkowe ale nie testy PCR.

Wspomniałeś o dostępności personelu medycznego. Czy w pogotowiu u was ratowników brakuje?

Obecnie wszystkie dyżury są obsadzone.

A wcześniej? Brakowało np. przy pierwszej fali?

Może nie przy pierwszej fali, ale zdarzało się. Były takie sytuacje, że karetki nie wyjeżdżały. Natomiast o tym się nie mówi.

Dlatego o tym rozmawiamy. Karetki nie wyjeżdżały. Czy z Twojego wieloletniego doświadczenia, to mogło zagrażać pacjentom?

Generalnie karetki nie wyjeżdżały. Na obecną chwilę, o tym się mówi, jeśli chodzi o duże miasta, aglomeracje, jest niedobór zespołów. Liczba karetek jest przewidziana na określoną populację mieszkańców. A obecnie buduje się nowe osiedla, bloki, gdzie często…

Mieszkają ludzie, których się nie uwzględnia…

Tak! Więc przepisy są skonstruowane tak, że już są niedobory karetek. Na co dzień. Zawsze były, od lat problem dostępności karetek się pogłębia. Przypomnij sobie jak było kiedy Ty pracowałeś.. Ile to lat temu? Nie wdając się w szczegóły. Jesteś z Krakowa, długo Cię nie było bywałeś rzadko. Wg Ciebie jak bardzo się zmieniło miasto? Dużo bloków przybyło? Masz tam Kolegów – ratowników, dużo przybyło zespołów?

Jest to łatane na lepcu. Na zasadzie przerzucania karetek. Kto akurat wolny. Ścigania się po całym mieście. I tego, że na okrągło gdzieś jeździmy bez wytchnienia a nikt nie popatrzył czysto praktycznie, ile faktycznie jest osób w danym mieście. Turystów chociażby w sezonie. Nie mówiąc o studentach, którzy przyjeżdżają, wynajmują mieszkania i się nie meldują, ponieważ nie ma obowiązku meldunkowego. Analogicznie z pracownikami różnych firm i korporacji, którzy nie meldują się w naszym mieście.

Pacjentów i wyjazdów jest za dużo na dostępność zespołów ratownictwa medycznego. A czego Wam brakuje na co dzień? Brakuje sprzętu, np. ochronnego?

U nas z tym nie było problemów. To jest duże miasto, aglomeracja i problemów nie było, nic nam nie brakowało. Wszyscy wiec robią co mogą, żeby w karetkach było wszystko dostępne, bo chociażby wizerunkowo to wygląda dobrze. Wiem natomiast, że w mniejszych miastach były problemy, były zbiórki na medyków, na środki odkażające. U nas czasem rożnych rzeczy było mniej, ale nigdy niczego nie brakowało.

Sprzętowo nic nie brakuje, pracowników czasem, a jak wygląda gratyfikacja finansowa dla pracowników pierwszej linii frontu? I czy robicie to dla pieniędzy?

Ciężko powiedzieć, że dla pieniędzy. Taką sobie pracę wybraliśmy. Jeśli komuś nie odpowiada, tak jak np. Tobie, to zmienia pracę. Natomiast część ludzi już zmienia pracę, bo ma wszystkiego serdecznie dość. Nie ma możliwości, żeby zjeść. Jeżeli nie pójdziesz na SOR do toalety to masz problem. Tego, że stoi się po SORach po X godzin, czasem 4 lub dłużej.

I jesteś jak niechciany owoc. Zerwany przez przypadek. I słyszysz pytania: „po co przyjechałeś, jest całodobówka”. A ta przychodnia twierdzi, że ty jesteś od tego, żeby to załatwić. Jesteś pośrodku, pomiędzy młotem a kowadłem. Jest źle.

A co sprawia, że jeszcze pracujesz w tym zawodzie. Każdy ma swoja motywację, gdzie ona jest u Ciebie?

Nie są to finanse, nie są to zarobki. Te wiemy, jakie są. Jest to stabilność zatrudnienia. Nie jest to prywatna firma, która za miesiąc rozwiąże z tobą umowę.

Część osób, jak to mi zostało powiedziane lata temu, jeżeli zacznie tutaj robotę, to tutaj zostaje do końca. Skoro zaczęli to zostają. Część osób zmienia zawód…

Zmieniają, bo mają dość.

Tak, dość tego, co dzieje się w ratownictwie. Niektórzy studiują pielęgniarstwo i ostatecznie idą do pracy na oddziały, gdzie jest dużo spokojniej. A niektórzy całkowicie zmieniają branżę.

Ostatnie chyba pytanie. Tam, gdzie pracujesz jako ratownicy medyczni macie wsparcie psychologicznie?

Kiedyś było, tak. Obecnie, szczerze Ci powiem, nie wiem.

Czyli, nawiązując do słów psycholog Małgorzaty Wypych, skoro „nie wiesz” to tego wsparcia nie ma?

Najprawdopodobniej nie ma.

Czy widzisz siebie za kilka lat dalej w zawodzie ratownika medycznego, w karetce systemu ratownictwa w Polsce?

Szczerze powiedziawszy, przy tym co się dzieje…nie mam pojęcia. Miejmy nadzieję, że za miesiąc lub dwa będzie miał kto pomóc nam lub naszym bliskim.

Swojemu Rozmówcy dziękuję za rozmowę a Was, szanowni Czytelnicy, zostawiam z własnymi przemyśleniami oraz ostatnim zdaniem. Bo to zdanie, to sformułowanie, od wielu miesięcy dość mocno siedzi mi w głowie. I ja mam nadzieję, że jeśli nadejdzie taka potrzeba, nagłe zachorowanie czy wypadek, to będzie miał kto pomóc moim bliskim.



Wyświetlenia: 2 854

Podoba Ci się na Ratowniczym? Zapisz się!

Wyślę Ci bezpłatne zestawienie 400 skrótów wykorzystywanych w ratownictwie i medycynie, które otrzymasz po kilku minutach. Dodatkowo dzięki rejestracji otrzymasz dostęp do zamkniętej grupy na FB dla pasjonatów ratownictwa. Zero spamu, Twojego adresu nie udostępnię nikomu!





To nie koniec! Przeczytaj najnowsze wpisy: