Pogotowie ratunkowe zawsze będzie lekiem na całe zło

31 października 2013, Ochrona zdrowia, 8 komentarzy

Każdy system ma jakieś słabe strony a na świecie nie istnieje „idealność”. Wszystkiemu co nieudane jest ktoś winny, czasami kozioł ofiarny. Lukę w jednej sferze, jakiś niedostatek, musi wypełnić element inny, choć niekoniecznie jest z tego powodu zadowolony. To tak jak z sercem, które niekoniecznie w trakcie wstrząsu hipowolemicznego ma ochotę zasuwać z prędkością 140/min. I tak jak z pracownikami pogotowia, którzy nie radują się na każde kolejne wezwanie, którego być nie powinno.

Z goryczą i oburzeniem wylewającym się z nas, pracowników zespołów ratownictwa medycznego, mam do czynienia na co dzień, na co dzień pracując jako ratownik medyczny. Jeszcze dzisiaj nad ranem mi samemu lekko podniosło się ciśnienie widząc, że nasz kolejny wyjazd na dobrą sprawę powinien zrealizować lekarz z tzw. opieki całodobowej, a nie zespół karetki przygotowany do ratowania życia.

Po chwili jednak powiedziałem na głos sam do siebie: „Nowak, daj spokój, szkoda tracić nerwy z tego powodu”. Bo szkoda. Tyle tylko że odkąd pracuję, a kilka dobrych lat się już uzbierało, powtarzałem tak sobie nie raz. I nie dwa. Bo taka jest rzeczywistość, że niedoskonałości i dziury w innych sferach systemu opieki zdrowotnej zalepiane są karetkami systemu ratownictwa.

Kuba Rychlik, mój kolega i jeden z dwóch w Polsce ratowników prowadzących blogi, opublikował dzisiaj u siebie wpis pt. „Pogotowie ratunkowe lekiem na całe zło?„. Jak sam go określił na Facebooku, wpis zawiera „kilka zdań gorzkiej prawdy i naszej pogotowianej codzienności…”. Niestety, co ze smutkiem przyznaję, nie mogę się z Kubą nie zgodzić, co więcej jedynie mogę potwierdzić. Kto nie pracuje w systemie ratownictwa a zamierza, powinien z tą gorzką prawdą się zapoznać. Pacjenci powinni również, ale pewnie do niewielu z nich ten wpis dotrze.

Nowoczesne ratownictwo

O tym, że „ja na was, kurwa, podatki płacę” wiem od jednego z pierwszych dyżurów wiele lat temu. Niedługo później dowiedziałem się również, że „jesteście od jeżdżenia jak dupa od srania”. Nie dziwi mnie również syn własnej nieprzytomnej matki ważącej na oko 130 kg, który na prośbę o pomoc w jej zniesieniu do karetki odpowiada „nie mi za to płacą tylko wam”. Nie będę nikogo okłamywał, rzeczywiście, otrzymuję wynagrodzenie za swoją pracę (wynagrodzenia zostawmy w spokoju, to temat na osobny obszerny artykuł, może kiedyś…).

Takie są realia, czy nam się to podoba czy nie. Według raportu Najwyższej Izby Kontroli z ubiegłego roku, która sprawdzała m.in. zasadność wyjazdu karetek pogotowia, „w niektórych przypadkach nawet 30 proc. – nie dotyczyło nagłego zagrożenia zdrowia czy życia”. Jedna trzecia to według raportu wyjazdy nieuzasadnione. Gdybym sam miał się przyjrzeć wyjazdom z dowolnego miesiąca mojej pracy to szacuję, że byłoby to minimum 50%. Tak średnio. Zainteresowanym polecam pełny raport dostępny na stronie NIK, ciekawa lektura.

Czy ktoś raportem się przejął? Nie. Czy poruszył Ministra Zdrowia, jego ekspertów? Nie. Czy coś się po jego publikacji zmieniło? Nie. Czy coś się zmieni? Nie. Fajnie, że taka publikacja się pojawiła, fajnie, że kilka portali i gazet o tym wspomniało, ale cóż z tego? No właśnie, nic.

Winnego takiego stanu rzeczy wskazać jednoznacznie się nie da, bo i takiej konkretnej osoby czy jednostki nie ma. Bo kogóż obwiniać, dyspozytorów przyjmujących wezwania? Prawo w żadnym stopniu ich nie chroni i jestem przekonany, że gdybym sam był dyspozytorem i miał cień wątpliwości co do zgłoszenia, to dla świętego spokoju wysłałbym karetkę. Bo pomyłka oznaczałaby koniec kariery i dochodzenie w prokuraturze.

Obwiniać lekarzy ze szpitala, którzy nie przyjmują pacjentów na oddziały, nie zlecają wszelkich koniecznych badań lub też wypisują pacjentów „do dalszej diagnostyki w ramach przychodni” wiedząc, że ta dalsza diagnostyka będzie się ciągnąć miesiącami i pacjent tejże diagnozy może nie dożyć?

A może winić lekarzy rodzinnych, którzy do pacjenta z urazem nadgarstka lub bólem w klatce piersiowej od miesięcy wzywają karetkę systemową twierdząc, że to stan zagrożenia życia? A że karetki transportowej nie mają w podorędziu? No nie mają, bo i NFZ takiego wymogu nie nałożył na przychodnie, w przeciwieństwie już do szpitali. Lekarzy rodzinnych można by winić również o to, że zamiast udać się na wizytę do domu chorego radzą mu dzwonić bezpośrednio na pogotowie. Bo skoro boli brzuch, to musi być coś poważnego.

No i w końcu może winą obarczyć tych wszystkich pacjentów, którzy zamiast pójść do przychodni, zgłosić się do szpitalnego oddziału ratunkowego, wybierają na telefonie 999?

Nie widzę w tym sensu. Walka z wiatrakami nie jest dla mnie, Don Kichot ze mnie żaden. Choć nie ukrywam, że co wyjazd, co kolejne nieuzasadnione zgłoszenie, siadam, tłumaczę, rozmawiam z pacjentem, z jego rodziną, że to nie tak, że to powinno wyglądać inaczej. I co z tego? Nie wiem…

Kuba pod koniec swojego artykułu pyta: „A jeśli ktoś NAPRAWDĘ będzie w tym czasie potrzebował pomocy?”. Mam jedynie nadzieję, że jeśli kiedyś któraś z mi najbliższych osób lub ja będziemy potrzebować pomocy pogotowia, to nie będziemy „mieć pecha”. Bo system opieki zdrowotnej idealny nie będzie nigdy i pogotowie zawsze będzie tym lekiem na całe zło, zawsze będzie wypełniać dziury wszędzie tam, gdzie ktoś inny dał ciała.

PS Na zdjęciu widoczne jedne z najnowocześniejszych i najlepiej wyposażonych na świecie karetek.



Wyświetlenia: 8 011

Podoba Ci się na Ratowniczym? Zapisz się!

Wyślę Ci bezpłatne zestawienie 400 skrótów wykorzystywanych w ratownictwie i medycynie, które otrzymasz po kilku minutach. Dodatkowo dzięki rejestracji otrzymasz dostęp do zamkniętej grupy na FB dla pasjonatów ratownictwa. Zero spamu, Twojego adresu nie udostępnię nikomu!





To nie koniec! Przeczytaj najnowsze wpisy: