Ufaj pacjentowi swemu. A przynajmniej się postaraj i rób, co do ciebie należy

4 lutego 2015, Ratownictwo oraz Sytuacje, 12 komentarzy

Wiem, że napisałem kiedyś o kłamstwach pacjentów pogotowia. To wszystko prawda. Nie skreślam tego. Nie zmieniłem też zdania. Czasem jednak trzeba uwierzyć w to, co mówią inni. Tym bardziej w bywającej trudną relacji pacjent-ratownik, ten drugi musi okazać zaufanie. Dla dobra pacjenta. I dla dobra swojej ukochanej, na której siedzi pędząc na sygnale.

Sytuacja mogąca być z życia wziętą: wezwanie do utraty przytomności. Zespół ratownictwa medycznego wchodzi do mieszkania pacjenta. Na łóżku 45-letni mężczyzna. Siedzi o własnych siłach, przytomny więc znaczy się. Jeden z członków (dosłownie i w przenośni) zespołu ratowniczego rzuca mięsiście „tak myślałem, kolejny TAKI nieprzytomny dzisiaj”. Odwraca się na pięcie, wychodzi, zostawia w mieszkaniu swoich kolegów, osłupiałych co najmniej w takim samym stopniu jak pacjent.

Chory nie chory?

Są sprawy ważne i ważniejsze. W sytuacji powyżej ratownicy postanawiają nie skupiać swojej uwagi na członku, bo mają pod opieką pacjenta a i szkoda na to czasu. Przeprowadzają standardowy wywiad, z którego wynika co następuje (wg SAMPLE):

S – aktualnie osłabienie i „coś dziwnego”, czego nie potrafi określić, bez jakichkolwiek dolegliwości bólowych
A – neguje
M – suplementy diety, nic poza tym
P – brak schorzeń przewlekłych
L – dzień wcześniej
E – nagła utrata przytomności, trwająca kilkadziesiąt sekund wg żony; pacjent nie pamięta okoliczności zdarzenia, chwilę wcześniej poczuł lekkie ukłucie między żebrami po lewej stronie klatki piersiowej

Okaz zdrowia? Na to wygląda. Jedynym problemem pacjenta, jak się wydaje, jest utrata przytomności, która wystąpiła po raz pierwszy w jego życiu. Nic to, badajmy się dalej. ABC – w normie. SaO2 – 97%. GCS – 15, badanie neurologiczne bez zmian. Poziom glikemii – w zakresie normy. Jakiego jeszcze badania brakuje a które nie zawsze jest wykonywane w analogicznych sytuacjach przez wielu ratowników w całej Polsce? Elektrokardiografii, nazywanej potocznie magicznym trzyliterowym skrótem: EKG.

Dobrze, zróbmy więc EKG. Przy tej okazji taka mała dygresja. Nie rozumiem, dlaczego badanie EKG czasami bywa badaniem niechętnie wykonywanym. Piszę o tym dlatego gdyż znam wiele sytuacji, w których zespół czy to P czy S powinien EKG zrobić, a z jakichś tajemnych powodów nie zrobił.

Rozumiem, że wymaga to lekkiego „zachodu” pod postacią zabrania dodatkowego sprzętu z karetki, rozłożenia go, podłączenia do pacjenta. Z drugiej strony może być to istotne diagnostycznie, z podkreśleniem „może”, bo nie musi. Brak zmian w EKG nie daje gwarancji, że pacjent właśnie nie przechodzi zawału. Ale już STEMI w zapisie daje gwarancję, że pacjent otrzyma definitywną pomoc szybciej i zostanie przetransportowany bezpośrednio do oddziału hemodynamiki. Ot, koniec dygresji.

Wróćmy do naszego 45-letniego pacjenta, z którego mieszkania wyszedł członek (zespołu). Pozostali na miejscu ratownicy decydują się wykonać 12-odprowadzeniowy zapis EKG. Mają przy sobie ślicznego, szarego Lifepaka 15, którego wytargali na 3 piętro bloku myśląc, że pacjent nieprzytomny. Podpinają pacjenta do sprzętu albo sprzęt do pacjenta – jak kto woli. Polecają choremu leżeć spokojnie, nic nie mówić, nie poruszać się, wprowadzają w ustawienia jego wiek i płeć. Przed wypluciem przez drukarkę zapisanego akcją serca papieru milimetrowego już czują, że utrata przytomności u TEGO mężczyzny to jednak nie taka błaha sprawa. Że to nie jest kolejny tego dnia TAKI nieprzytomny.

Dwie minuty później 45-latek ma uzgodnione drogą telefoniczną przyjęcie do najbliższego cathlabu (oddziału hemodynamiki), w którym zespół ratownictwa medycznego zjawi się za ok. 15-20 minut. Pacjent jest monitorowany, ma założony dostęp dożylny 16G. Otrzymał dwa leki ze schematu MONA (pytanie do Was: dlaczego tylko dwa?). A członek (zespołu) zasuwa na 3 piętro z krzesełkiem kardiologicznym.

Pacjent w stanie stabilnym zostaje dowieziony do ośrodka docelowego, z pominięciem oddziału ratunkowego. Kilka dni później jest już w swoim mieszkaniu na 3 piętrze, z którego nie zszedł na nogach a został zwieziony (krzesełko „schodowe” z gąsienicami).

Inna wersja?

Czy ta sama sytuacja mogła dla pacjenta skończyć się inaczej? NIE, NIE MOGŁA, krzykną niektórzy. W końcu mamy XXI wiek, nasze ratownictwo jest na poziomie europejskim, albo i nawet lepszym. Jesteśmy profesjonalistami. Jesteśmy ratownikami medycznymi. Jesteśmy dumni.

Mam gdzieś Waszą dumę.

Gdyby do pacjenta przyjechał inny zespół, jego końcowy stan zdrowia mógłby być totalnie inny. Gdyby zespół uznał, że pacjent ot tak, po prostu, stracił przytomność – jak przecież każdemu może raz w życiu się zdarzyć – nie zostałoby wykonane przez nich EKG. Gdyby nie zostało wykonane EKG ratownicy nie dowiedzieliby się, że pacjent ma w zapisie EKG STEMI – zawał serca z uniesieniem odcinka ST. Pacjent zamiast trafić bezpośrednio do cathlabu zostałby przewieziony do SOR. Pewnie bez użycia sygnałów.

„Przytomny, zorientowany. Wydolny krążeniowo i oddechowo. W badaniu neurologicznym b/z. Osłuchowo szmer pęcherzykowy symetryczny, AS miarowa ~80/min.” Tak wyglądałaby (jakby kierownik ZRM się postarał) karta medycznych czynności ratunkowych pacjenta, który przechodzi właśnie zawał mięśnia sercowego.

Pacjent nie byłby monitorowany, nie miałby założonego dostępu IV. Nie podano by mu żadnych leków. W rozpoznaniu widniałoby „R55 – omdlenie i zapaść”. Pacjent czekałby na przyjęcie do SOR lub izby przyjęć kilkanaście/kilkadziesiąt minut. Z każdą minutą komórki jego serca byłyby coraz bardziej niedotlenione. Po wyjściu ze szpitala nie czułby się dobrze jak w wersji pierwszej, mając frakcję wyrzutową serca na poziomie 30%.

Głupio?

Nie lubię czuć się głupio. Nie lubię się wstydzić. Jeśli jednak popełniam w swojej pracy błędy (tak, zdarzają mi się na pewno, nie wstydzę się tego) to biorę to na klatę. Biorę odpowiedzialność za wszystko, co spieprzyłem, potrafię się do tego przyznać, powiedzieć „przepraszam”. Nie popełnia błędów tylko ten, kto nic nie robi. A ja robię, działam, i, chcąc nie chcąc, jestem obarczony ryzykiem błędnej decyzji. Potrafię ponieść z tego powodu konsekwencje.

Nienawidzę, ale to nienawidzę się wstydzić. Nie za siebie. Za innych. Nienawidzę tego uczucia zażenowania, kiedy ktoś, kto powinien być profesjonalistą, zachowuje się jak członek (nie zespołu), nie nazywając wprost „po imieniu”.

A najgorsze jest to, że osoby, którym powinno być głupio, nigdy tak się nie poczują. To innym będzie głupio, inni będą się za nich wstydzić i świecić oczami. Nie godzę się na to i Wy tez się nie zgadzajcie. Bądźmy profesjonalistami, w pełnym tego słowa znaczeniu. Róbmy to, co do nas należy. Niezależnie od nastroju, problemów w życiu prywatnym. Świećmy przykładem.

Przykład idzie nie z góry a z dołu. Od jednostek. Od Ciebie, ode mnie. Cieszę się, że hipotetyczny, może mój, pacjent z tej historii czuje się dobrze i wrócił do aktywności sprzed zawału serca, którego doznał. Dla takich, prawdziwie chory pacjentów pracujemy w tym zawodzie i na nich czekamy. I dla nich znosimy wszystkich tych pozostałych, którzy karetki nie powinni wzywać.

PS Przypominam wszem i wobec, że uniesienie odcinka ST w EKG (STEMI) świadczy o zawale mięśnia sercowego. Ale brak uniesienia odcinka ST nie daje gwarancji, że pacjent na pewno nie ma zawału serca (bo przecież może mieć NSTEMI).

PPS Zdjęcie umieszczone w artykule poniżej nie jest zapisem EKG hipotetycznego pacjenta, o którym mowa w artykule – jest tylko ilustracją. Przy okazji – co na nim widzicie i jakie wdrożylibyście postępowanie? :-)

EKG zawał ściany dolnej



Wyświetlenia: 8 191

Podoba Ci się na Ratowniczym? Zapisz się!

Wyślę Ci bezpłatne zestawienie 400 skrótów wykorzystywanych w ratownictwie i medycynie, które otrzymasz po kilku minutach. Dodatkowo dzięki rejestracji otrzymasz dostęp do zamkniętej grupy na FB dla pasjonatów ratownictwa. Zero spamu, Twojego adresu nie udostępnię nikomu!





To nie koniec! Przeczytaj najnowsze wpisy: