Małe marzenie zwykłego ratownika medycznego
Dziś pierwszy kwietnia (gdzie ten czas się tak spieszy?!). Prima aprilis. Siedzę na dyżurze daleko od domu. Na szczęście niewiele się dzieje. Chciałem zmontować dla Was jakiś śmieszny obrazek w fotoszopie, może wrzucić jakąś głupią notkę z wkrętem. Coś typu że bloga zamykam, rząd ogłosił 2000 zł podwyżki dla ratowników albo innego pokroju science-fiction.
Odłóżmy jednak żarty na bok. Wystarczającym dowcipem jest wszystko to, co dzieje się w branży ratowniczej na co dzień. Z okazji dzisiejszego „święta” nie ma co dolewać oliwy do ognia. Więc tak sobie siedzę…nic się nie dzieje…spokój…stagnacja…
„Może coś napiszę na bloga” – pytam od niechcenia sam siebie. Z nędznego głośnika mojego popękanego laptopa wylewa się Sia śpiewając pięknym głosem „i’ve got an elastic heart” a ja myślę sobie: „kurwa! My ratownicy w Polsce też!”. No przecież musimy mieć, skoro tak bardzo kochamy nasz zawód, że dalej w nim wytrzymujemy.
Dobra, Sia mnie przekonała. Niech stracę, coś napiszę.
1.
Krzysiek zawsze był uważany przez swoich kolegów za dobrego ratownika. Na każdym dyżurze zaangażowany w ratowanie ludzkich istnień. Pomocny w stosunku do każdego, kto pomocy potrzebował. Serdeczny do pacjentów i rodzin. Bezkonfliktowy, o ile wszystkie działania ratownicze rozgrywały się zgodnie ze standardami. Pasjonat ratownictwa z krwi i kości. Gość spełniający się zawodowo nie tylko w pogotowiu ratunkowym ale i w jego innych obszarach.
Rzekłbym, że mógłbym z nim pracować pod dachem jednej karetki do końca świata i jeden dzień dłużej. Nie spotkaliśmy się jednak nigdy w zespole ratownictwa medycznego, nigdy razem nie siedzieliśmy na dyżurze w jednej karetce. A Krzyśka już w Polsce nie ma, już nie ratuje naszych rodaków, naszych polskich pacjentów.
Poznaliśmy się daleko od domu, choć wciąż pracując w tym samym zawodzie – ratownika medycznego. Tyle tylko, że nasz tytuł zawodowy wymawiany jest w innym języku i z jakimś takim podziwem oraz szacunkiem w głosie ludzi, którzy do nas się zwracają.
2.
Z Jankiem poznałem się dobrych kilka lat temu. Nie pamiętam kiedy dokładnie natomiast wiem, w której stacji pogotowia to było. Janek ratownikiem jest świetnym, choć człowiekiem specyficznym. Wydawać by się mogło, że nie wszyscy powinni go lubić. Na przekór jednak chyba każdy uwielbiał z nim jeździć.
To, co w mojej ocenie cechuje go najwyraźniej, to nieskazitelny spokój i opanowanie. W każdej, powiadam Wam, każdej sytuacji. Nawet kiedy 2/3 zespołu już wyszło z mieszkania nie mogąc wytrzymać nerwowo, on zawsze stał na straży naszego profesjonalizmu i dobrego ratowniczego imienia. Pomimo pracy w wielu miejscach setkami godzin miesięcznie zawsze miał siłę na dobry dowcip, zgłębianie wiedzy medycznej i rozwijanie jednej ze swoich pasji poza ratownictwem.
Z Jankiem już nie jeżdżę w jednym zespole. Kilka lat temu coś w nim pękło. Zrozumiał chyba w końcu, że tryb pracy i życia jaki większość ratowników medycznych prowadzi, z nim włącznie, wiedzie donikąd. Janek dalej zawodowo ratuje w pogotowiu ratunkowym tyle, że rozpoczynając rozmowę z pacjentem nie przedstawia się w swoim ojczystym języku.
Marzy, żeby wrócić do Polski, tylko nie wie czym miałby się w niej zajmować. Do pracy w polskim systemie ratownictwa nie wróci nigdy.
3.
I jeszcze Maciek, o nim chciałem wspomnieć. Nasze ścieżki spotkały się nie w karetce a na wspólnie prowadzonych szkoleniach. W pogotowiarskiej pracy ponoć świetny. Człowiek, z którego wielu powinno brać przykład i zarazem kolejny, trzeci pasjonat ratownictwa w dzisiejszej opowieści.
Maciek odkąd pamiętam głowę miał pełną najświeższej wiedzy medycznej, aż po samiutkie „ciemiączko”. Chętnie tą wiedzą się dzielił ze wszystkimi, niezależnie od wykonywanego przez nich zawodu. Zawsze ambitny, pracowity, zmieniający odcienie ratowniczej rzeczywistości wokół na tyle, na ile niezależne od niego „sprawy” mu pozwalały.
Pamiętam, że zawsze się dziwiłem i zachwycałem zarazem tym, w jaki sposób udało mu się opanować wydłużenie doby. Wciskał w nią tyle aktywności zawodowych, że mi by tydzień nie starczył. Maciek w pogotowiu już nie pracuje, co zresztą bardzo dobrze rozumiem. Zrobił w nim tyle, ile był w stanie. Zmieniał ratowniczy świat do momentu, w którym jego praca miała sens a on się rozwijał. Teraz dalej robi świetne i ambitne rzeczy tyle tylko, że w innym miejscu i już nie jako ratownik medyczny.
*******
W pracy każdego ratownika medycznego zawsze na pierwszym miejscu będzie człowiek. Na każdym dyżurze spotykamy się z drugim człowiekiem, który nieoczekiwanie stał się naszym pacjentem. Spotykamy się z jego problemami, tragediami, drastycznymi czasem obrazami, których inni wolą nie widzieć a my musimy.
Zawsze „odbiorcą naszych usług” będzie ludzka istota. Nigdy przedmiot. Istota mająca uczucia, radości, smutki, wątpliwości i swoje zwykłe, codzienne trudy życia. Człowiek oczekujący rozwiązania zdrowotnych problemów i ludzkiego do nich podejścia z naszej strony.
Co marzy się mi, zwykłemu, prostemu ratownikowi medycznemu?
Marzy mi się, żeby w polskim ratowniku medycznym inni też widzieli przede wszystkim człowieka i takie mieli do niego podejście. Człowieka, który w swej pracy nierzadko stanowi granicę pomiędzy życiem a śmiercią pacjenta. Pacjenta będącego czyimś bratem, mamą lub dzieckiem. Widzieli człowieka, który daje z siebie wszystko, by poszkodowany dotarł do szpitala żywy i miał szansę na powrót do swojej normalności.
Marzy mi się, żeby polski ratownik medyczny pomiędzy dyżurami mógł korzystać ze swojego życia. Czerpać z niego pełnymi garściami i na równi dawać siebie swym najbliższym. By było to możliwe, musiałby mieć ten czas „pomiędzy dyżurami”.
Marzy mi się więc, żeby każdy z nas mógł pracować z pełnym zaangażowaniem w jednym miejscu. By ta liczba godzin spędzonych w pracy była wystarczająca do przeżycia „do pierwszego”. Żebyśmy, niczym w kawale, nie byli gorsi od balkonu, który przecież „utrzyma czteroosobową rodzinę” a my nie. Aby za granicę wyjeżdżali tylko Ci, którzy mają ochotę spróbować czegoś innego. A Ci, którzy chcą do Polski zjechać, mieli do ojczystego kraju po co wracać.
Coraz więcej profesjonalistów przez duże „P” odchodzi z ratownictwa medycznego. Nie każdy ma na tyle elastyczne serce, by codziennie wstając z łóżka wchodzić do tego samego, dobrze znanego szamba.
PS Imiona ratowników oczywiście zostały zmienione.
Wyświetlenia: 4 802