Jak zamieszkać w pogotowiu ratunkowym i być szczęśliwym medykiem?
Jest piątek, 5 sierpnia 2011 roku. Jeden z niewielu dni w ciągu ostatniego czasu, kiedy słońce od wczesnych godzin porannych przypomina mi o obecności lata. Na dzień dzisiejszy zaplanowałem zrobienie tylko tego, co konieczne. Od rana pracuję więc przy komputerze, odpisuję na firmowe maile, doglądam strony internetowe, wykonuję kilka telefonów. Jeszcze tylko ten wpis i lecę wygrzać się na słońcu z „Piątym jeźdźcem apokalipsy” Pattersona.
Popołudnie postanowiłem przeznaczyć na błogie nicnierobienie, odpoczynek po całym tygodniu, relaks. Ktoś może powiedzieć jednak: „stary! przecież zaraz mamy weekend!”. Fakt. Tyle tylko, że ja akurat o 7 rano w sobotę zaczynam 24-godzinny dyżur. Niby nic to, wszak czymże są moje 24 godziny w pracy w porównaniu do ciągu dyżurów niektórych ratowników medycznych, lekarzy czy pielęgniarek?
Do napisania dzisiejszego wpisu zmotywował mnie cre(w)master prowadzący bloga Paramedic on board, który relacjonuje właśnie przebieg swojego 48-godzinnego dyżuru.
Kto?
Pytanie właściwie powinno brzmieć „a kto nie?”. Wprawdzie wśród moich znajomych jest sporo ratowników, którzy pracują tylko na etacie, to jednak przeważająca ich liczba przekracza standardowy, określony przez kodeks pracy, czas pracy.
Lekarze pracują na etatach w szpitalach, dorabiają w pogotowiu ratunkowym. Analogicznie pielęgniarki. Ratownicy medyczni są zatrudniani na etatach w SORach lub pogotowiach, w ramach kontraktów pracują dodatkowo w zespołach ratownictwa medycznego na innym stanowisku w tej samej placówce lub innej, w sąsiednich miastach/powiatach/województwach.
Możliwość dodatkowej pracy dają również wszystkim powyżej opisanym prywatne firmy medyczne, obecne praktycznie we wszystkich większych polskich miastach.
Po co?
Powód pracy ponad wymiar etatu jest oczywisty – sytuacja ekonomiczna (czyt. kasa). Przyczyna? Niskie wynagrodzenie zasadnicze, które boli wszystkich. Zarówno ratowników, pielęgniarki, jak i lekarzy.
Dla przeżycia w godny sposób od pierwszego do pierwszego, dla utrzymania rodziny, spłacania kredytów, w końcu dla realizacji życiowych celów i marzeń. Bez pieniędzy to wszystko jest niemożliwe, jeśli uważasz inaczej, żyjesz w innej rzeczywistości.
Jak?
Jak to możliwe, że idę jutro do pracy na 24 godziny, cre(w)master ma dyżur 48-godzinny, a zmarły ostatnio anestezjolog siedział na dyżurze 5 dobę (z którego notabene nie udało mu się wrócić do domu)?
Wszystko dzięki wszechobecnym kontraktom – formie umowy cywilno-prawnej, w ramach której wykonujesz świadczenia zdrowotne zlecone przez placówkę medyczną. Dzięki umowie kontraktowej nie obowiązuje cię limit godzin pracy, określony w Kodeksie Pracy.
Możesz nawet zamieszkać w stacji pogotowia, jeśli tylko zapewni ci ono wystarczającą ilość dyżurów i nie ograniczy wewnętrznymi przepisami czasu pracy. A jak ograniczy? Możesz podpisać umowę z sąsiadującym pogotowiem, prywatną firmą, i przejeżdżać z dyżuru na dyżur.
Odległość nawet kilkudziesięciu kilometrów pomiędzy stacjami to też nie problem. Wystarczy ładny uśmiech, gorąca prośba do kolegi, i już wygospodarowałeś godzinę potrzebną na dojazd.
Co dalej?
Jesteś szczęśliwym, dobrze zarabiającym pracownikiem medycznym. Cieszysz się, że zmartwienia związane z utrzymaniem odeszły w niepamięć.
Twój grafik zapełniają dyżury, ciągi dyżurów, a pomiędzy nimi trafia się raz na jakiś czas wolny dzień, może nawet doba. Czasami możesz cały weekend spędzić w domu, to jednak sporadyczna sytuacja. Święta Bożego Narodzenia, Sylwester, Wielkanoc, długi weekend?
Kiedy twoi znajomi leżą do góry brzuchem, wyjeżdżają za miasto, idą do kina, na koncert, spotykają się w knajpie, ty jesteś na swoim upragnionym dyżurze.
Tak wpadłeś w wybrany dla siebie tryb pracy, że z czasem nie robi ci już różnicy, czy wychodzisz z domu na dyżur 24-godzinny, czy może będą to jednak 3 doby. Lubisz swoją pracę, nie wyobrażasz sobie swojej osoby w innym miejscu, u innego pracodawcy, w innym zawodzie. Jesteś szczęśliwy.
Nie wstydzisz się swojej pracy, jak np. kasjerka w sklepie czy kobieta wciskająca kredyty starszym ludziom. Pytanie tylko, czy po pewnym czasie mieszkania na pogotowiu nie pojawi się u ciebie niechęć do pracy taka, jak u bohaterek artykułu? Pewnie nawet jeśli, to będziesz zaciskał zęby i trzymał się kurczowo tego, co masz, mając dalej klapki na oczach:
Izabela Kielczyk zauważa, że pomimo niechęci do pracy, trzyma ludzi w niej wynagrodzenie, ale przede wszystkim lęk przed zmianami. Bo choć mamy dość danej firmy, to jednak wiemy, na czym stoimy, znamy szefa i zespół. Nowe zawsze wiąże się z niepewnością. Strach rośnie, kiedy na utrzymaniu jest rodzina i kredyt do spłacenia. Żeby coś zmienić w swoim życiu, trzeba zaakceptować ten lęk i spróbować działać mimo wszystko. Należy zastanowić się, co lubię robić, co jest moją mocną stroną, jakie mam predyspozycje i cechy osobowości.
W tym miejscu kończę artykuł, bo przyjemności długo czekać nie będą. Zapewne w niedzielę tak przyjemnego słońca już nie będzie, więc chcę skorzystać z okazji. :-)
Mam natomiast pytanie do Was: czy dyżurujecie w takich ciągach, o jakich traktuje artykuł? Jeśli tak, to na jakim stanowisku/stanowiskach? Ile godzin najdłużej zdarzyło Wam się spędzić w pracy, zarówno jednorazowo jak i wymiarze miesiąca? Dalej tak pracujecie, czy zmieniliście coś w swoim życiu?
Wyświetlenia: 6 300