Dwóch pacjentów to za dużo?
Wyobraź sobie hipotetyczną sytuację w zespole 3-osobowym: udzielasz pomocy mężczyźnie pod wpływem alkoholu. Prawdopodobnie nic poważnego mu nie dolega a już na pewno, na pierwszy rzut oka, nie jest w stanie zagrożenia życia. W międzyczasie podbiegają do Ciebie ludzie i proszą o pomoc. Kilkadziesiąt metrów od Twojej karetki człowiek stracił przytomność i dostał napadu drgawek. Co robisz?
Opcja 1. Łapiesz torbę medyczną, radiostację i lecisz sprawdzić, co się dzieje z człowiekiem potrzebującym pomocy. Reszta Twojego zespołu (2 osoby „medyczne”) zostają z pacjentem.
Opcja 2. Masz w dupie, że drugi człowiek może potrzebować pomocy i zostajesz ze swoim pacjentem, tłumacząc się przepisami prawnymi, niemożliwością zostawienia pacjenta swego 3-osobowego zespołu bez opieki, itp., itd., etc.
Opcja 2 – błe. Opcja 1 – kciuki w górę. Którą wybierasz? Mam nadzieję, że tak jak i każdy szanujący się ratownik, nie dopuszczasz opcji drugiej.
Innego widać zdania był zespół 3-osobowy z Zakopanego, dowodzony przez pana doktora, o którym wczoraj napisała Gazeta Krakowska.
Oczywiście, tak jak i przy ostatnim wpisie o akcji policjantów z Bydgoszczy, robi się trochę powódź ze szklanki wody. Widać to w wielu miejscach artykułu. Naszprycowany emocjami, odnoszący się do kwestii życia i śmierci, cytujący przerażonych sytuacją (!) świadków zdarzenia.
– Koło mnie wywrócił się mężczyzna. Zaczął się cały trząść. Wyglądało to jakby dostał udaru – opowiada kobieta.
Nie wiem, naprawdę nie wiem, skąd ludzie widząc drgawki od razu podejrzewają udar. A nie, wiem…z braków w podstawowej edukacji – niedostatku szkoleń z pierwszej pomocy.
I następny świadek zdarzenia:
Byłem w szoku. Tam umierał mężczyzna, ale oni nie chcieli mu po- móc – opowiada.
Mam świadomość, ze napad drgawkowy nie wygląda przyjemnie niczym baletnice z „Jeziora łabędzie” hasające po scenie. Wiem, że widząc taki stan pierwszy raz na żywo można być wystraszonym. Gdyby ludzie JEDNAK uczestniczyli w kursach pierwszej pomocy, byliby przygotowani na taką ewentualność i wiedzieli, że: to nie udar i od tego się nie umiera (a przynajmniej rzadko kiedy).
Nie o świadkach zdarzenia jednak ten wpis, bo oni finalnie zachowali się prawidłowo. Zobaczyli stojącą rzut beretem od nich karetkę i pobiegli po profesjonalistów. Ci jednak nie okazali się profesjonalistami i nie pobiegli sprawdzić, co faktycznie dzieje się z poszkodowanym.
Lekarz Ali Darwich Isa, kierownik zespołu specjalistycznego obecnego na miejscu i równocześnie dyrektor pogotowia w Zakopanem twierdzi co następuje:
– Wszystkiemu winne są złe przepisy dotyczące ratownictwa medycznego […].
– Zgodnie z procedurami ja nie mogę zostawić pacjenta, do którego wysłał mnie dyspozytor, choćby nawet „waliło się niebo”. Gdyby coś mu się stało w czasie mojej nieobecności, poszedłbym do więzienia! – opowiada.
Pewnie pan doktor nie czyta mojego bloga, jeśli by jednak przypadkiem tu trafił, to proszę o odpowiedź doktorze na następujące pytania (oby nie „waliło się niebo”):
1. Które „złe przepisy” (proszę o podstawę prawną) winne są temu „wszystkiemu”?
2. Zgodnie z którymi „procedurami” nie może pan zostawić pacjenta, do którego wysłał pana dyspozytor?
3. Dlaczego coś pacjentowi miałoby się stać w czasie pana nieobecności? Czy pacjent nie zostałby pod opieką reszty zespołu (z wykształceniem medycznym)?
To jednak nie wszystko! W rzeczonym artykule lekarz zapewnia, że próbował uzyskać zgodę dyspozytora na podjechanie tych cholernych 50 metrów coby sprawdzić, czy człowiek umiera czy nie:
Dr Darwich Isa przyznaje, że to bezsensowne, i jak twierdzi, dla karetki „dyspozytor jest jak Bóg”. – Dopóki nie każe nam jechać w inne miejsce, tego nie zrobimy. Lekarz nie ma tu nic do gadania – uważa. W tym przypadku nawet prosił dyspozytora o pozwolenie na przejechanie 50 m, ale ten odmówił.
Przepraszam ale cóż to za fantasmagorie?!
Co i dlaczego należało zrobić?
Zmieńmy trochę sytuację z Zakopanego na następującą, którą każdy ratownik zna z życia zawodowego. Dochodzi do zderzenia dwóch aut, zgłoszenie mówi o 1 osobie poszkodowanej. W trakcie jej badania w karetce podchodzi drugi z uczestników zdarzenia i zaczyna uskarżać się na ból pleców i zawroty głowy. Nie zbadasz? Doktor nie zbada?
Ale to błahostka. Wypadek samochodowy (znowu!). Auto wbiło się w drzewo. Poszkodowany kierowca wydobyty, przeniesiony do karetki, w trakcie badania przychodzi strażak i mówi, że znaleźli kawałek dalej nieprzytomną pasażerkę, która prawdopodobnie w szoku pourazowym sama wysiadła z pojazdu i padła w „polu kukurydzy”. Nie pomożesz? Doktor nie pomoże?
No dobra, nasza praca to nie tylko wypadki. Rodzina wzywa karetkę do nieprzytomnego mężczyzny. Na miejscu okazuje się, że stracił przytomność po wyjściu z łazienki. Zajmujesz się nim, upewniasz, że reszcie nic nie jest (nie zgłaszają żadnych dolegliwości). W trakcie działania przychodzi strażak i mówi, że żona pacjenta czuje się słabo, ma nudności i wygląda niewyraźnie. Nie podasz tlenu? Doktor nie poda tlenu?
Jeśli odpowiedź na powyższe pytania brzmi „nie – wezwij se drugą karetkę” to gratuluję – najwyższa pora zmienić zawód.
Czym się różni sytuacja w Zakopanem od trzech hipotetycznych powyżej? Niczym. W każdej z nich należało postępować jak w zdarzeniu mnogim. Co to zdarzenie mnogie? Ładnie definiuje to (o dziwo!) Ministerstwo Zdrowia na swojej stronie internetowej:
Zdarzenie mnogie – to zdarzenie, którego zagrożenia dotyczą więcej niż jednej osoby poszkodowanej znajdującej się w stanie nagłego zagrożenia zdrowotnego, ale określone w wyniku segregacji poszkodowanych zapotrzebowanie na kwalifikowaną pierwszą pomoc i medyczne czynności ratunkowe realizowane w trybie natychmiastowym nie przekracza możliwości sił i środków podmiotów ratowniczych obecnych na miejscu zdarzenia.
I (o dziwo!) doktorze (i Wy wszyscy, dla których dwóch pacjentów to za dużo), właśnie na wypadek takowego Ministerstwo Zdrowia wydało ostatnio stosowną procedurę! A gdyby w takim, już niehipotetycznym a realnym zespole ratownictwa medycznego siły i środki były niewystarczające do udzielenia pomocy 2 poszkodowanym?
Wiecie co robić! Na to też jest stosowna procedura MZ! Procedura postępowania w wypadku masowym. W przeciwieństwie do procedur, które nie pozwalają doktorowi nawet sprawdzić, czy drugi człowiek nie potrzebuje ratunku.
Na koniec jeszcze wszyscy odpowiedzmy sobie na jedno pytanie: a gdyby to nie był napad drgawkowy a utrata przytomności spowodowana nagłym zatrzymaniem krążenia?
Wyświetlenia: 2 950