Dwóch pacjentów to za dużo?

10 lipca 2015, Media oraz Ratownictwo, 8 komentarzy

Wyobraź sobie hipotetyczną sytuację w zespole 3-osobowym: udzielasz pomocy mężczyźnie pod wpływem alkoholu. Prawdopodobnie nic poważnego mu nie dolega a już na pewno, na pierwszy rzut oka, nie jest w stanie zagrożenia życia. W międzyczasie podbiegają do Ciebie ludzie i proszą o pomoc. Kilkadziesiąt metrów od Twojej karetki człowiek stracił przytomność i dostał napadu drgawek. Co robisz?

Opcja 1. Łapiesz torbę medyczną, radiostację i lecisz sprawdzić, co się dzieje z człowiekiem potrzebującym pomocy. Reszta Twojego zespołu (2 osoby „medyczne”) zostają z pacjentem.

Opcja 2. Masz w dupie, że drugi człowiek może potrzebować pomocy i zostajesz ze swoim pacjentem, tłumacząc się przepisami prawnymi, niemożliwością zostawienia pacjenta swego 3-osobowego zespołu bez opieki, itp., itd., etc.

Opcja 2 – błe. Opcja 1 – kciuki w górę. Którą wybierasz? Mam nadzieję, że tak jak i każdy szanujący się ratownik, nie dopuszczasz opcji drugiej.

Innego widać zdania był zespół 3-osobowy z Zakopanego, dowodzony przez pana doktora, o którym wczoraj napisała Gazeta Krakowska.

Oczywiście, tak jak i przy ostatnim wpisie o akcji policjantów z Bydgoszczy, robi się trochę powódź ze szklanki wody. Widać to w wielu miejscach artykułu. Naszprycowany emocjami, odnoszący się do kwestii życia i śmierci, cytujący przerażonych sytuacją (!) świadków zdarzenia.

– Koło mnie wywrócił się mężczyzna. Zaczął się cały trząść. Wyglądało to jakby dostał udaru – opowiada kobieta.

Nie wiem, naprawdę nie wiem, skąd ludzie widząc drgawki od razu podejrzewają udar. A nie, wiem…z braków w podstawowej edukacji – niedostatku szkoleń z pierwszej pomocy.

I następny świadek zdarzenia:

Byłem w szoku. Tam umierał mężczyzna, ale oni nie chcieli mu po- móc – opowiada.

Mam świadomość, ze napad drgawkowy nie wygląda przyjemnie niczym baletnice z „Jeziora łabędzie” hasające po scenie. Wiem, że widząc taki stan pierwszy raz na żywo można być wystraszonym. Gdyby ludzie JEDNAK uczestniczyli w kursach pierwszej pomocy, byliby przygotowani na taką ewentualność i wiedzieli, że: to nie udar i od tego się nie umiera (a przynajmniej rzadko kiedy).

Nie o świadkach zdarzenia jednak ten wpis, bo oni finalnie zachowali się prawidłowo. Zobaczyli stojącą rzut beretem od nich karetkę i pobiegli po profesjonalistów. Ci jednak nie okazali się profesjonalistami i nie pobiegli sprawdzić, co faktycznie dzieje się z poszkodowanym.

Lekarz Ali Darwich Isa, kierownik zespołu specjalistycznego obecnego na miejscu i równocześnie dyrektor pogotowia w Zakopanem twierdzi co następuje:

– Wszystkiemu winne są złe przepisy dotyczące ratownictwa medycznego […].
– Zgodnie z procedurami ja nie mogę zostawić pacjenta, do którego wysłał mnie dyspozytor, choćby nawet „waliło się niebo”. Gdyby coś mu się stało w czasie mojej nieobecności, poszedłbym do więzienia! – opowiada.

Pewnie pan doktor nie czyta mojego bloga, jeśli by jednak przypadkiem tu trafił, to proszę o odpowiedź doktorze na następujące pytania (oby nie „waliło się niebo”):

1. Które „złe przepisy” (proszę o podstawę prawną) winne są temu „wszystkiemu”?
2. Zgodnie z którymi „procedurami” nie może pan zostawić pacjenta, do którego wysłał pana dyspozytor?
3. Dlaczego coś pacjentowi miałoby się stać w czasie pana nieobecności? Czy pacjent nie zostałby pod opieką reszty zespołu (z wykształceniem medycznym)?

To jednak nie wszystko! W rzeczonym artykule lekarz zapewnia, że próbował uzyskać zgodę dyspozytora na podjechanie tych cholernych 50 metrów coby sprawdzić, czy człowiek umiera czy nie:

Dr Darwich Isa przyznaje, że to bezsensowne, i jak twierdzi, dla karetki „dyspozytor jest jak Bóg”. – Dopóki nie każe nam jechać w inne miejsce, tego nie zrobimy. Lekarz nie ma tu nic do gadania – uważa. W tym przypadku nawet prosił dyspozytora o pozwolenie na przejechanie 50 m, ale ten odmówił.

Przepraszam ale cóż to za fantasmagorie?!

Zdarzenie mnogie

Co i dlaczego należało zrobić?

Zmieńmy trochę sytuację z Zakopanego na następującą, którą każdy ratownik zna z życia zawodowego. Dochodzi do zderzenia dwóch aut, zgłoszenie mówi o 1 osobie poszkodowanej. W trakcie jej badania w karetce podchodzi drugi z uczestników zdarzenia i zaczyna uskarżać się na ból pleców i zawroty głowy. Nie zbadasz? Doktor nie zbada?

Ale to błahostka. Wypadek samochodowy (znowu!). Auto wbiło się w drzewo. Poszkodowany kierowca wydobyty, przeniesiony do karetki, w trakcie badania przychodzi strażak i mówi, że znaleźli kawałek dalej nieprzytomną pasażerkę, która prawdopodobnie w szoku pourazowym sama wysiadła z pojazdu i padła w „polu kukurydzy”. Nie pomożesz? Doktor nie pomoże?

No dobra, nasza praca to nie tylko wypadki. Rodzina wzywa karetkę do nieprzytomnego mężczyzny. Na miejscu okazuje się, że stracił przytomność po wyjściu z łazienki. Zajmujesz się nim, upewniasz, że reszcie nic nie jest (nie zgłaszają żadnych dolegliwości). W trakcie działania przychodzi strażak i mówi, że żona pacjenta czuje się słabo, ma nudności i wygląda niewyraźnie. Nie podasz tlenu? Doktor nie poda tlenu?

Jeśli odpowiedź na powyższe pytania brzmi „nie – wezwij se drugą karetkę” to gratuluję – najwyższa pora zmienić zawód.

Czym się różni sytuacja w Zakopanem od trzech hipotetycznych powyżej? Niczym. W każdej z nich należało postępować jak w zdarzeniu mnogim. Co to zdarzenie mnogie? Ładnie definiuje to (o dziwo!) Ministerstwo Zdrowia na swojej stronie internetowej:

Zdarzenie mnogie – to zdarzenie, którego zagrożenia dotyczą więcej niż jednej osoby poszkodowanej znajdującej się w stanie nagłego zagrożenia zdrowotnego, ale określone w wyniku segregacji poszkodowanych zapotrzebowanie na kwalifikowaną pierwszą pomoc i medyczne czynności ratunkowe realizowane w trybie natychmiastowym nie przekracza możliwości sił i środków podmiotów ratowniczych obecnych na miejscu zdarzenia.

I (o dziwo!) doktorze (i Wy wszyscy, dla których dwóch pacjentów to za dużo), właśnie na wypadek takowego Ministerstwo Zdrowia wydało ostatnio stosowną procedurę! A gdyby w takim, już niehipotetycznym a realnym zespole ratownictwa medycznego siły i środki były niewystarczające do udzielenia pomocy 2 poszkodowanym?

Wiecie co robić! Na to też jest stosowna procedura MZ! Procedura postępowania w wypadku masowym. W przeciwieństwie do procedur, które nie pozwalają doktorowi nawet sprawdzić, czy drugi człowiek nie potrzebuje ratunku.

Na koniec jeszcze wszyscy odpowiedzmy sobie na jedno pytanie: a gdyby to nie był napad drgawkowy a utrata przytomności spowodowana nagłym zatrzymaniem krążenia?



Wyświetlenia: 2 950

Podoba Ci się na Ratowniczym? Zapisz się!

Wyślę Ci bezpłatne zestawienie 400 skrótów wykorzystywanych w ratownictwie i medycynie, które otrzymasz po kilku minutach. Dodatkowo dzięki rejestracji otrzymasz dostęp do zamkniętej grupy na FB dla pasjonatów ratownictwa. Zero spamu, Twojego adresu nie udostępnię nikomu!





To nie koniec! Przeczytaj najnowsze wpisy: