Bo chcieli coś zjeść…
Kolejna, zresztą pewnie nie ostatnia, bezsensowna nagonka na pracowników ochrony zdrowia. W tym przypadku mieszkance Sopotu nie spodobał się fakt, że karetka pogotowia wracając na stację zatrzymała się przy sklepie…spożywczym. Tak, o dziwo nie był to sklep monopolowy. Całą sytuację opisała ze szczegółami dwa dni temu gazeta.pl w artykule „Jechali karetką na zakupy”.
Zaintrygowała ją podjeżdżająca pod sklep spożywczy karetka pogotowia ratunkowego.
Szkoda, że pani nie zaintrygowałby zapewne tak bardzo jakiś wypadek na ulicy i prawdopodobnie nawet by nie udzieliła pierwszej pomocy – no ale z wypadku ciężej zrobić medialną checę.
Nie zauważyłam żadnego stresu wynikającego z tego, że lekarz był w czerwonym uniformie pogotowia.
Czyjego stresu pani nie zauważyła? Swojego? Czy może lekarza? Miałby go stresować fakt, że jest ubrany na czerwono? Jeśli kogokolwiek z załogi karetki pogotowia miałby stresować fakt posiadania takowego uniformu, to boję się pomyśleć jak wyglądałoby ich postępowanie w przypadku nagłego wypadku czy zachorowania.
Zakupy odbywały się podczas dyżuru, służbowy samochód posłużył do prywatnych celów, a potem dziwimy się, że służba zdrowia nie ma pieniędzy.
Pani nie ma pojęcia o sposobie działania i finansowania ochrony zdrowia. Oszczędności należy szukać w innym miejscu, bo tutaj napewno się ich nie znajdzie, niezależnie od tego jak często panią by intrygowały takie sytuacje.
Ten lekarz powinien zwrócić koszty kilometrówki. Jak jego bułka z serem będzie kosztowała 43 zł, a nie 3 zł, to może zrozumie, że na swoje prywatne wycieczki wydaje nasze pieniądze.
Ciężko mi uwierzyć, że w mieście zamieszkałym przez ponad 40000 ludzi, trzeba szukać jakoś specjalnie sklepu. Jednak sklepy spożywcze to nie sklepy specjalistyczne, i nawet w małych wsiach często jest ich kilka. Także nie można mówić tu o jakiejś specjalnej kilometrówce, gdyż zespół zapewne wybrał sklep będący „po drodze”, a nie po drugiej stronie miasta.
Tak jak panią Annę zaintrygowała powyższa sytuacja, tak mnie zaintrygowały słowa rzecznika wojewody pomorskiego:
To niedopuszczalne i absolutnie niezgodne z zasadami postępowania w ratownictwie medycznym, które ma przecież szybko reagować i nieść pomoc w sytuacjach bezpośredniego zagrożenia życia – podkreśla.
O jakich zasadach postępowania tutaj jest mowa? Może od czasu ukończenia przeze mnie szkoły powstały jakieś nowe? Czyż karetka w tej sytuacji została wyłączona z systemu i była niedostępna? Przecież w każdym momencie mogła przyjąć wezwanie i w ciągu minuty do niego wyruszyć. Rozumując sposobem pani rzecznik, nie powinienem w trakcie dyżuru pod żadnym pozorem korzystać z toalety – przecież nie zareaguję na tyle szybko na ile bym mógł…
Artykuł, który ukazał się w „Gazecie” jest niestety kolejnym przykładem bezmyślności, zarówno jego pomysłodawcy jak i autora. Ludzie nie znając realiów pracy na dyżurze, czy to w pogotowiu czy szpitalu, wymyślają niestworzone historie. Jednak nigdy im nie przyszło do głowy, że oni w swojej pracy mają konkretny czas „od do” na przerwę, a na dyżurze taka przerwa nie funkcjonuje. Czasem są spokojne dyżury i nie musimy się martwić tym, że od 7 godzin nic nie jedliśmy; niejednokrotnie jednak nie ma czasu nawet na to żeby podjechać na stację i uzupełnić niektóre brakujące materiały w karetce, nie wspominając już o załatwieniu potrzeb fizjologicznych. Każdy, komu wydaje się, że taka praca to sielanka, powinien spędzić 12 czy 24 godziny w karetce albo na oddziale szpitalnym – myślę, że już więcej z ust takiej osoby nie wypłynąłby tak śmieszny zarzut.
Wyświetlenia: 1 638