Przeżyła wypadek karetki – bolesna prawda o systemie ratownictwa [wywiad]

25 sierpnia 2018, Ochrona zdrowia oraz Ratownictwo, Komentarze (0)

Znasz kogoś, kto przeżył wypadek? Prawdopodobnie każdy zna. Nie każdy jednak wie, z dokładnymi szczegółami, co poszkodowany odczuwał w momencie zdarzenia oraz po nim, kiedy poddawany był działaniom ratowniczym. Medycy opiekujący się pacjentami, w szczególności w stanach nagłych, z jednej strony muszą być odporni na stres i dramatyczne widoki, muszą postępować szybko i schematycznie, gdy czas lub krew uciekają przez palce. Z drugiej strony powinni mieć choć odrobinę empatii i zrozumienia dla drugiego człowieka zwłaszcza w sytuacjach, gdy pacjent jest przytomny, świadomy swojego położenia i wie, co wokół niego się dzieje.

Wywiad, który przeczytacie poniżej, to relacja z pierwszej ręki jednego z członków zespołu ratownictwa medycznego, który przeżył wypadek ambulansu. Po lekturze wnioski wyciągniecie sami. To, co dla mnie z rozmowy wynika, to potwierdzenie smutnego obrazu stanu polskiego ratownictwa przedszpitalnego i szpitalnego, obnażenie niekompetencji niektórych medyków i, o zgrozo, upadlającego poziomu „koleżeństwa zawodowego” w naszej branży.

Ta rozmowa jest prawdopodobnie pierwszą w całym internecie, przedstawiającą wypadek z perspektywy medyka, który stał się nieoczekiwanie pacjentem. Czytając ją dziesiątki razy przed publikacją nie mogłem się wyzbyć przeróżnych emocji chociażby dlatego, że moją Rozmówczynię znam osobiście. Zapraszam Was do lektury wywiadu z Moniką Gołębiowską, lekarzem medycyny ratunkowej, która wraz z dwójką Kolegów przeżyła wypadek ambulansu.

Jakie to uczucie uratować życie człowieka?

Pierwsza myśl – uniesienie. Wiem, to pretensjonalne, ale taka prawda. Następne są: poczucie dobrego wyboru zawodu, duma z zespołu i radość. Podobne uczucia mam przy odebranych porodach – tu też jakby współuczestniczymy w nowym życiu.

Dopóki tak odczuwam to wiem, że ma sens to, co robię.

Patrząc z drugiej strony, jako Medyk z wieloletnim doświadczeniem, jak myślisz co może odczuwać Pacjent, którego życie lub zdrowie jest zagrożone?

Myślę (i obserwuję), że przede wszystkim strach. Pacjent nie wie co się z nim dzieje, wpada w tryby maszyny zwanej systemem, gdzie wszytko polega na procedurach. Oczywiście te procedury są po to, by jak najefektywniej ratować życie i zdrowie człowieka, ale…W tym wszystkim chyba trochę zgubiliśmy człowieka jako takiego.

Wymaga się od nas wypełniania kart w SWD PRM, przekazywania pacjentów w różnych SORach wg różnych protokołów, ucieka nam konieczność zwykłego potrzymania za rękę tego przestraszonego człowieka, zapewnienia, że zrobimy wszystko co w naszej mocy dla niego właśnie. Wiem, nie ma czasu, nie płacą mi za trzymanie za rękę itp., ale trochę ochłońmy i zobaczmy w naszym pacjencie człowieka.

Czytelnicy jeszcze nie znają szczegółów, do których dojdziemy, ale pozwól że już zapytam: jak Twoje zdrowie? Jak się czujesz po kilku miesiącach od wypadku karetki?

Zdrowie dziękuję, jakoś. Ponad pół roku po wypadku minęło, niestety mam problem ze zrostem kości – konieczny będzie kolejny zabieg. Ale poruszam się o kuli i jakoś sobie radzę, cały czas rehabilituję się i mam nadzieję na pełne wyzdrowienie.

Co było dla Ciebie najtrudniejsze po tym, gdy w ułamku sekundy niespodziewanie z pozycji lekarza stałaś się poszkodowaną, ranną w wypadku pacjentką?

To ciężkie pytanie…najtrudniejsza była bezradność, to uczucie (oprócz bólu) pamiętam najlepiej. Wiele momentów z wypadku uciekło mi z pamięci i chyba nie chciałabym tego pamiętać, ale odczuwanie bezradności i bólu pozostały.

Nagle tracisz kontrolę nad tym, co dzieje się z Tobą i jesteś zdany na innych. Analizowałam błędy popełnione przez innych, prosiłam o inne postępowanie – bezskutecznie. Chociaż słowo „prosiłam” może nie jest adekwatne do tego, co podobno wyprawiałam…

I jeszcze jedno: byłam kierownikiem zespołu, czułam odpowiedzialność za moich ratowników a nie miałam wpływu na postępowanie wobec nich – to było bardzo frustrujące.

Wspomniałaś, że „powinniśmy ochłonąć i zobaczyć w pacjencie człowieka”. W Twojej osobie inni medycy tego człowieka nie dostrzegli, gdy byłaś ciężko ranna?

Chyba nie. Ich przerażenie było namacalne – karetka rozbita, leżąca na boku, w środku ludzie w mundurach ZRM, konieczność wycinania poszkodowanych z pojazdu…Na pewno było to trudne, ale człowieka w nas nikt nie zobaczył. Od właściwego leczenia przeciwbólowego do zwykłej ludzkiej troski, o kolegów przecież.

Banalne sprawy, jak chociażby moja prośba o zabezpieczenie okularów – mam takie dość drogie, w wypadku nie ucierpiały więc prosiłam o zabezpieczenie. Niestety zostały rzucone na półkę, dopiero potem ktoś zawinął w ligninę i zabezpieczył. Również moje pytania o pozostałych członków zespołu pozostawały bez odpowiedzi – a przecież czułam się i za nich odpowiedzialna. Potem na SOR było już tylko gorzej…

Zapytam, bo chciałbym mieć pewność: ze wszystkimi osobami, które Wam pomagały na miejscu wypadku oraz w szpitalu, znaliście się już wcześniej?

Nie, nie znaliśmy się. Wypadek zdarzył się na obcym nam terenie – przekazaliśmy pacjenta w szpitalu – w naszym rejonie nie było miejsc,wiec dyspozytor skierował nas dalej – i wracaliśmy do stacji. Oczywiście jakieś tam luźne znajomości były, ale bardzo luźne, to nie nasi koledzy ze stacji.

Wyobrażam sobie w takim razie, że pomaganie znajomym, jak w tym przypadku – kolegom po fachu, rzeczywiście może być paraliżujące. Jako medyczni profesjonaliści jesteśmy przygotowani na takie szczególne sytuacje?

Mimo wieloletniego, jak to ładnie nazwałeś, doświadczenia nie zdarzył mi się taki wyjazd. I mam nadzieję, że nigdy się nie zdarzy. Poczucie zagubienia w tej sytuacji musi być straszne.

A co z pierwszą pomocą przed przyjazdem karetki? Świadkowie zdarzenia próbowali Was ratować? Ktokolwiek się zatrzymał widząc karetkę leżącą na boku?

Pierwsza zatrzymała się…karetka firmy transportowej. I chyba jakiś samochód ale ciężko mi powiedzieć dokładnie, kiepsko widzi się z leżącej na boku karetki. Pamiętam chłopaków z transportu – dobrze, że byli bo jeden z moich ratowników wyszedł z wozu i…chciał jechać do pracy! Miał uraz czaszkowo-mózgowy.

Kiepsko widzi się z leżącej na boku karetki czyli…nie byłaś w stanie się z niej wydostać?

No nie. Złamane udo plus zakleszczenie w pojeździe – uderzenie poszło od mojej strony, drzwi „wjechały” do kabiny opierając się na mnie. Upadliśmy na lewy bok, pode mną był kierowca. Tylko kolega z „paki” wyszedł o własnych siłach.

Przeleciało Ci życie przed oczami, jak to czasem opisują nasi pacjenci lub pokazują w filmach?

Nie i też się dziwię, bo wszędzie pokazują, że tak właśnie jest. Wręcz odwrotnie, na moment wypadku czas gwałtownie zwolnił, miałam wrażenie, że to trwa strasznie długo. Po uderzeniu mam białą plamę a potem czas nagle przyspieszył.

Ile trwało wydobywanie Ciebie z wraku ambulansu?

Nie wiem ile trwało wydobywanie z wraku – ze złamanym udem, bez leków przeciwbólowych – zdecydowanie za długo. Tym bardziej, że nie należę do wiotkich blondynek, raczej konkretna ze mnie kobita.

Czy ratownicy w karetkach powinni zapinać pasy? Cały Wasz zespół miał zapięte?

Pytasz o pasy. Tak, mieliśmy wszyscy zapięte. Kolega z tyłu pewnie by był dużo bardziej poszkodowany albo wręcz by zginął bez pasów. I taka dziwna historia…ja nie lubię zapinać pasów.

Przed odjazdem ze szpitala kolega kierujący nakazał mi zapiąć. Odpowiedziałam „eeeee, nie”, na co on stwierdził: „nie ruszę jak nie zapniesz „. No i zapięłam…Tak, uważam, że ratownicy powinni zapinać pasy. Jestem też przekonana, że gdyby nie pasy to wyleciałabym przez przednią szybę.

Innymi słowy ratownik-kierowca i jego nakaz zapięcia pasów prawdopodobnie uratował Ci życie?

Tak, nakazem zapięcia pasów uratował mi życie. Ratownik-kierowca, jeden z najlepszych z jakimi jeździłam.

Wróćmy do tego, co działo się na miejscu wypadku. Wiemy już, że sytuacja była poważna, ktoś podjął się udzielania Wam pierwszej pomocy, członkowie innych ZRM na miejscu wypadku nie mieli łatwo pod wpływem ogromnego stresu.
Jest jeszcze coś szczególnego, co zapadło Ci w pamięć w związku z działaniem innych służb ratowniczych na miejscu zdarzenia?

Bezradność, to pierwsze co przychodzi mi do głowy. Karetka leżała na boku, jeden z ratowników wyszedł z niej o własnych siłach. Nim zajęto się natychmiast a my byliśmy zakleszczeni. Straż pożarna bezradnie biegała wokół, dwa ZRM stały i czekały na efekty ich działań. Wyciąganie pacjentów urazowych bez podania leków przeciwbólowych…To chyba nie efekt stresu.

I drugą rzeczą, która przychodzi mi do głowy jest…zniecierpliwienie. Wypadek miał miejsce kilka kilometrów od szpitala, chwilę po 6:30 rano, wydobywanie nas się przeciągało, zespoły kończą dyżur o 7. Naprawdę czułam zniecierpliwienie i gonitwę z czasem. Leki przeciwbólowe, już w karetce, dostałam dopiero po wyraźnej interwencji pielęgniarki. Lekarz zainteresowany był uzupełnieniem danych w tablecie.

Może jestem niesprawiedliwa a na pewno nieobiektywna. Nie wszystko pamiętam ze zdarzenia, bardziej emocje, ale te dwa uczucia: bezradności i narastającego zniecierpliwienia, przynajmniej w ZRM, który mnie zaopatrywał wyraźnie były wyczuwalne.

Wydawało mi się zawsze, że nikt inny jak lekarz zrozumie drugiego lekarza. Z momentem nastania wypadku Ty przestałaś być lekarzem, przynajmniej w oczach kolegi po fachu?

Nie do końca. Właśnie to, że jestem lekarzem (i to cholernie dobrym w swojej działce) powoduje dyskomfort u zespołu. Poza tym należę do raczej pyskatych bab i chęć kierowania działaniami jest u mnie instynktowna. Na pewno nie jestem łatwym pacjentem.

Sytuacja też była niecodzienna dla zespołów. Dlatego tak ważne są procedury i odrobina myślenia o drugim człowieku (nie chcę użyć słowa empatia, ale ono samo się nasuwa). Procedury w sensie konkretnej wiedzy merytorycznej i umiejętności jej zastosowania. Bo powiedzmy sobie szczerze – gdyby leczenie przeciwbólowe było zastosowane właściwie, „spacyfikowało” by mnie, to i stres związany z pacjentem-lekarzem byłby mniejszy.

Leczenie bólu u pacjentów w stanach nagłych, a przecież w takim byłaś, to gorący temat ostatnio. Z Twojej perspektywy, już poza opisywaną sytuacją, medycy pracujący w systemie ratownictwa mają problemy ze stosowaniem odpowiedniej analgezji/analgosedacji?

Jest duży problem. Według moich obserwacji: ZRM P albo nie daje w ogóle albo daje malutko i tylko morfinę, lub też sławetny ketonal albo sam paracetamol. Oczywiście są zespoły P, które leczą ból jak należy. ZRM S – to już pełna dowolność, lekarze medycyny ratunkowej dają dużo i dobrze, pozostali, tzw. lekarze systemu…wszelka dowolność poparta własnym przeświadczeniem o nieomylności.

Do tego dochodzą lekarze odbierający pacjentów w SOR lub IP. Pokutuje jeszcze powiedzenie o „maskowaniu objawów” i opieprz dla zespołu za podanie leków przeciwbólowych. Tak więc nie jest łatwo być pacjentem bólowym w tym zwariowanym świecie.

Wspominasz o szpitalnych oddziałach ratunkowych oraz izbach przyjęć. Gdzie Ty i Koledzy, w tak ciężkim stanie, trafiliście?

Na SOR do najbliższego szpitala. Mimo prośby lekarza z ZRM S o rozważenie Centrum Urazowego – było nas troje ciężko poszkodowanych – usłyszałam, że oni kończą dyżur…

Dodam, że w tym najbliższym szpitalu brak jest neurochirurgii (a mieliśmy obrażenia czaszkowo-mózgowe), brak torakochirurgii (w razie „W”), tylko ortopedia.

To daje pewien kolejny, przykry obraz systemu. Co działo się dalej, już w szpitalu?

W szpitalu…zajęto się nami, koledze wykonano TK głowy, drugiemu RTG barku, mnie RTG uda, wszystkim nam jakieś badania laboratoryjne.

Pamiętam jak leżałam na desce, przypięta pasami, pytałam co z chłopakami. Usłyszałam, że nie jestem upoważniona do informacji (!) – byłam kierownikiem zespołu, który uległ wypadkowi, kierownikiem stacji pogotowia, to moi ludzie byli ranni, chciałam tylko wiedzieć, czy żyją.

Na szczęście chłopaki usłyszeli moje krzyki, odezwali się, mogłam się uspokoić. W międzyczasie do szpitala przyjechał zespół, który miał nas zmienić w karetce. Pozbierali sprzęt medyczny z rozbitej karetki i przyjechali do nas. Zobaczyłam nad sobą kolegę ratownika, mocnego, silnego faceta, który płakał – wtedy dopiero zdałam sobie sprawę, co się stało.

Chcesz wiedzieć co dalej działo się w szpitalu?

Koniecznie! Kontynuuj proszę.

Dalej było moje leżenie na desce ortopedycznej przez 4,5 godziny. W tak zwanym międzyczasie zadziałali przyjaciele i ustalono nam miejsca w moim macierzystym szpitalu (z ortopedią i neurochirurgią). Proponowano nam również transport, ale lekarz dyżurny SOR nie zdecydował się na to przez 3 godziny. Bez leków przeciwbólowych.

Prawdą jest, że moje zachowanie było skandaliczne – do dziś się tego wstydzę. Jednak proszenie się o przewiezienie do szpitala oddalonego o ok. 40 km, gdzie proponowano, że wyślą po nas karetki transportowe i gdzie zespoły ortopedyczny, neurochirurgiczny i TK były w gotowość i czekały, bez żadnej odpowiedzi ze strony lekarza, bez „przeciwbóli”, mogą powodować „irytację”.

W końcu po 4,5 godziny od zdarzenia zapakowano nas w karetki i wysłano tam, gdzie czekali na nas. Na drogę dostałam – uwaga – 2 mg morfiny i jazda! Nikt nie wpadł na pomysł jak unieruchomić latające (!) udo. Kolega transportujący mnie używał własnego polara i ręcznej stabilizacji – dzięki i za to.

W szpitalu docelowym zajęto się nami skutecznie. Jeden z kolegów trafił na neurochirurgię, drugi na ortopedię, mnie w końcu zrobiono trauma scan, zastosowano skuteczne leczenie przeciwbólowe i zoperowano.

I tak zaczęła się długa droga powrotu do sprawności…

Z powyższego opisu można wywnioskować, że kilkugodzinny czas pomiędzy wypadkiem karetki a dotarciem Was jako pacjentów do szpitala docelowego nie wpłynął na Wasz stan zdrowia. Mogło się to skończyć inaczej, gdybyście byli w jeszcze gorszym stanie?

Ciężko teraz gdybać. Mam nadzieję, że gdybyśmy byli w gorszym stanie działania byłyby szybsze. Natomiast ten czas oczekiwania nie wiadomo na co, przy towarzyszącym bólu, strachu i niepewności pogłębił uraz emocjonalny – nie wiem, jak u kolegów, ale u mnie rozpoznano PTSD.

Poza tym, na pewno wyciągnęłam trzy wnioski z tej „lekcji”.

1. Należy leczyć ból u pacjenta urazowego.
2. Położenie pacjenta na desce tylko dlatego, że łatwiej go przenosić, jest zbrodnią. Teraz w moim SOR używanie w tym celu desek jest zakazane – od tego są podbieraki.
3. Pacjentowi czekającemu w znaczący sposób poprawia się słuch – wszystko słyszy, nawet rozmowy w drugiej sali i odnosi to do siebie.

Wnioski to wyjątkowo mądre i potrzebne, wszyscy w moim odczuciu powinniśmy sobie je wziąć do serca.
Stwierdzono u Ciebie PTSD i mówisz o tym otwarcie. To jednak nie jest tak, że medyków w Polsce zespół stresu pourazowego nie dotyczy, nie dotyka?

Dotyczy, dotyka, niestety.

Zarówno po zdarzeniach własnych (jak moje) jak i po zdarzeniach do których jeździmy. W swojej wieloletniej pracy jeździłam do różnych zdarzeń: tych wesołych, tych smutnych i tych, po których pęka serce. Pamiętam wyjazd w piękną, słoneczną, letnią sobotę do strzelaniny w jednym z domów wiejskich. Po przyjeździe na miejsce: na podwórku martwa Ona, ciężko ranny On i ślady dziecięcych zabawek. W takich momentach świat zwalnia.

Na szczęście dzieci były bezpieczne, Jego przewieźliśmy do szpitala, gdzie jednak zmarł. Czy po takim zdarzeniu zespół nadaje się do dalszego dyżuru? Ale nikt się nie zastanawia – możesz zejść z dyżuru jak znajdziesz zamianę i za ten czas nikt Ci nie zapłaci. A zresztą co zrobisz w domu? Tu masz przynajmniej ludzi, którzy widzieli to samo i czują tak jak Ty.

Każdy z nas ma takie zdarzenia, które zapadają w pamięć i które zatrzymują w miejscu.

To fakt, każdy z nas…W komentarzach do mojego niedawnego artykułu, poruszającego problem zachowań ratowników w internecie, spotkałem się ze stwierdzeniem, jakoby, parafrazując, prymitywne komentarze ratowników m.in. na Facebooku były akceptowalną i zrozumiałą formą odreagowania stresu doświadczanego w pracy. Jak oceniasz takie „leczenie siebie” i własnej psychiki w publicznie dostępnych miejscach sieci?

Dokładnie, czytasz w moich myślach. Zapominamy, że nic w Internecie nie ginie i dość łatwo to sprawdzić. A wylewanie swoich frustracji jest słabe. Tylko słabi ludzie chowają się za zasłoną rzekomej anonimowości Internetu. Ale jak to mówi przysłowie, „psy szczekają a karawana idzie dalej”.

Dużo górnolotnych słów przychodzi mi do głowy ale jesteśmy prostymi uczestnikami systemu PRM i chyba najprościej będzie powiedzieć, że powinniśmy dbać o życie poza systemem – dom, rodzina, przyjaciele, hobby. To pomaga zresetować głowę. I umożliwia ciągłe uzupełnianie wiedzy.

Was „internetowi wojownicy” ocenili, skazali?

Po wypadku ukazał się artykuł w lokalnej witrynie internetowej – wywołał falę hejtu. Nie zdziwiłoby mnie to nawet ale bolało, że autorami kilku komentarzy byli nasi „koledzy” pracujący w systemie. No cóż, nie każdy umie współodczuwać, ale od ratownika medycznego wymaga się jednak trochę więcej. Tym bardziej, że taka sytuacja może spotkać każdego z nas.

Ale jak to mówią: co nas nie zabije to nas wzmocni. Wyszłam z tego silniejsza, ja i moja przyjaźń z chłopakami, z którymi jechałam, również.

Na zakończenie wywiadu, jaką jedną złotą radę dałabyś młodym ludziom, którzy zaczynają pracę w systemie ochrony zdrowia?

W pracy traktujmy pacjentów tak, jak sami chcielibyśmy być potraktowani i nie zapominajmy, że poza pracą istnieje normalne życie nie związane z ochroną zdrowia.

Dziękuję za rozmowę, całej Waszej trójce życzę szybkiego i pełnego powrotu do zdrowia.

*******

Monika Gołębiowska – lekarz, specjalista medycyny ratunkowej, kierujący SOR Szpitala Specjalistycznego w Mielcu. Pełni funkcję Wojewódzkiego Koordynatora Ratownictwa Medycznego, nauczyciel akademicki w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Sanoku.
W wolnym czasie gotuje, wymyśla nowe smaki i karmi wszystkich dookoła. Uwielbia pochłaniać ogromne ilości książek w zastępstwie wpatrywania się w telewizor, którego nie posiada.

Autorem zdjęć jest Wojciech Machowski – dziękuję za zgodę na ich publikację na łamach bloga!



Wyświetlenia: 12 742

Podoba Ci się na Ratowniczym? Zapisz się!

Wyślę Ci bezpłatne zestawienie 400 skrótów wykorzystywanych w ratownictwie i medycynie, które otrzymasz po kilku minutach. Dodatkowo dzięki rejestracji otrzymasz dostęp do zamkniętej grupy na FB dla pasjonatów ratownictwa. Zero spamu, Twojego adresu nie udostępnię nikomu!





To nie koniec! Przeczytaj najnowsze wpisy: